Wszystko zaczęło się od butów Nike Air Jordan. Gdy ostatni raz na rynku pojawi się model Black Cement, ludzie koczowali pod sklepami. Jaki możemy z tego wyciągnąć wniosek?
Generalnie ludzie koczują pod sklepami wielokrotnie w ciągu roku w oczekiwaniu na kilka sztuk butów. To zjawisko dużo poważniejsze niż nagłaśniany przez media fenomen oczekiwania na nowego iPhone’a przez fanów Apple.
Obecnie na rynek wychodzi po kilka modeli Nike tygodniowo i każdy ma konkretną, unikalną historię (niektórzy się śmieją, że z wyceną bardziej rozdmuchaną niż IPO Facebooka wchodzącego na giełdę). Są promowane każdorazowo niczym hit sezonu. Cieszą się ogromną popularnością. Sekret tkwi w tym, że każdy model ma ograniczoną podaż. Wśród nich można trafić na buty kosztujące nawet 8 tysięcy dolarów (przykładowo model inspirowane Powrotem do przyszłości).
W ciągu roku w USA ok. 9 mln par butów jest sprzedawanych na rynku wtórnym. Zajmują się tym głównie ludzie, którzy doczekali się zbiorczego określenia – sneakerheads (w wolnym tłumaczeniu – maniacy trampek, maniacy adidasów). Ich działalność daje rynek o wartości ok. 1,2 mld USD (przy ostrożnych szacunkach).
Okazuje się, że markowe buty stały się de facto dobrem inwestycyjnym, na którym w ciągu paru lat można zarobić niezły procencik. Wiesz kto pociąga za sznurki na rynku resellerów obuwia? Jest to Nike. I nie jest przypadkiem, że są najpopularniejszym producentem obuwia. Nie jest przypadkiem też, że rynek resellerów zajmuje się głównie obrotem butami tej marki.
Gdy przyjrzysz się liczbom będziecie w szoku!
Nike jest zdecydowanym liderem rynku obuwia sportowego w USA. Marką numer 2 jest Skechers (nota bede po zepchnięciu na trzecią pozycję Adidasa). Przedstawione powyżej dane są powalające! Okazuje się, że rynek wtórny, zdominowany w 96% przez produkty marki Nike, ma większą dochodowość, niż rynek jej głównego konkurenta.
Każdy rynek rządzi się prawami popytu i podaży. Rzadsze modele są droższe, a te bardziej masowe tańsze. Nie ma w tym nic dziwnego – tak to wygląda także na każdym rynku dóbr kolekcjonerskich. Jednak tu samym kuriozum jest rynek, który jest sztucznie wykreowany. Czy znacie może kolekcjonerów żelazek albo opon samochodowych? To normalne produkty użytkowe – jak buty! A jednak buty Nike stały się czymś więcej.
Nike wykreowało rynek kolekcjonerów butów, aby pełnili de facto rolę trendestterów, którzy promują poszczególne modele w Internecie, wśród znajomych, w mediach społecznościowych, na ulicach. Oni budują popularność butów marki Nike! Dzięki temu, że pasjonaci kupują buty za 200$ i droższe, miliony innych ludzi chcą kupować buty za 60$ tej samej marki.
Niewykluczone, że to największy nieregulowany (legalny) rynek tych rozmiarów na świecie. Istnieją całe giełdy (online i offline), na których handluje się butami na zasadzie resellingu, wśród których ok. 96% to buty marki Nike!
Czy to aby nie jest potencjał dla realnej, prawdziwej giełdy, na której można handlować tego typu towarami włączając w to wszystkie instrumenty, które znamy z rynków finansowych (opcje, krótka sprzedaż, transakcje pochodne)? Brzmi absurdalnie, ale zestawmy to z informacją, że jeśli zainwestowałbyś w 2011 r. w Nike Air Jordan 3 Black Cement, to po paru latach zarobiłbyś 162% na tej inwestycji. Dla porównania będąc posiadaczem akcji Apple zarobiłbyś „tylko” 134%.
Jaka z tego płynie lekcja dla nas jako marketerów? My kształtujemy rzeczywistość rynkową. Nie tylko samą ceną czy jakością produktu, ale przede wszystkim kreując trendy, postawy konsumenckie, tworząc wartość w oparciu o… markę.
Całą historię możesz poznać oglądając wystąpienie Josha Lubera w ramach Ted Talks: